czwartek, 30 lipca 2015

Rower

Maluszkowi bardzo spodobało się jeżdżenie z tatą na rowerze. Siedzi z tyłu, na siedzisku, przymocowanym pod siodełkiem za Mężem i jeszcze pogania, klepiąc tatę po plecach, że chce szybciej. Muszę któregoś dnia wypchnąć chłopaków na rower, a sama poszyć poszewki, o które prosiła mnie mama i torbę, która leży mi przygotowana do pozszywania już od paru miesięcy.

Basen

W te dzikie upały zaczęliśmy z Maluszkiem chodzić na odkryty basen. Bardzo Mu się spodobała tak przygoda, choć oczywiście z wodą musi się za każdym razem oswajać:) Jak to nasz Maluszek, najpierw się bawi chwilkę tuż nad brzegiem i obserwuje co robią inni, potem wchodzi o jeden stopień do wody gdzie nadal prowadzi swoje obserwacje, a dopiero potem wchodzi cały do brodzika dla Maluszków (10-30cm wody na całej powierzchni brodzika) i spaceruje z wiadrem, do którego wcześniej nabrał wody. Fajne też jest to, że na terenie basenu jest dość dużo cienia i że za wstęp płaci się za cały dzień i można wchodzić i wychodzić ile razy się chce (dostaje się papierową bransoletkę jak na koncercie, i dopóki się jej nie zerwie to można na basen wracać, np. po obiedzie na który się poszło do domu).

wtorek, 21 lipca 2015

Niezbyt pasteis de nata

Kiedy byliśmy rok temu z Mężem w Lizbonie jedliśmy przepyszne ciastka - pasteis de nata. Były to takie koszyczki z ciasta francuskiego wypełnione mocno waniliowym, jajeczno-budyniowym nadzieniem. Ostatnio przeglądając zdjęcia naszło nas, że zjedlibyśmy sobie takie natki. Pogrzebałam w sieci, znalazłam przepis, który wydawał mi się odpowiedni i upiekłam. Ciastka wyszły pyszne, jednak zupełnie inne od tych portugalskich oryginałów. Następnym razem chyba poszukam na portugalskich stronach, albo znajdę jakiegoś portugalczyka i wyciągnę od niego. A póki co podaję przepis na te pyszności, które mi się upiekły:

1 duże jajko
2 duże żółtka
115g cukru (jasno brązowego)
2 łyżki mąki kukurydzianej
400ml pełnotłustego mleka
2 łyżeczki aromatu waniliowego
1 opakowanie ciasta francuskiego (ja robiłam swoje jak w przepisie na croissanty)

Jajka, żółtka, cukier i mąkę umieścić w rondlu i miksować stopniowo dodając mleko aż do otrzymania gładkiej masy. Rondelek postawić na średnim ogniu i cały czas mieszając doprowadzić do zgęstnienia masy i zagotowania (uwaga na temperaturę, zbyt nagłe podziałanie zbyt wysoką temperaturą może prowadzić do zbyt szybkiego ścięcia sie jajek i grudkowatej konsystencji masy przypominającej jajecznicę), zdjąć z ognia i dodać aromat waniliowy. Przełożyć do szklanej miseczki żeby wystygło, z wierzchu przykryć folią spożywczą (tak żeby dotykała ona powierzchni masy - zapobiegnie to utworzeniu się skórki i/lub kożucha). Z ciasta francuskiego uformować okręgi (w przepisie, do którego link podałam polecają złożyć ciasto francuskie na pół, zrolować i pokroić na okręgi, które następnie należy rozwałkować do potrzebnej wielkości, ja ze swojego ciasta po prostu wycięłam okręgi szklanką a resztki ciasta użyłam na rogaliki) i powkładać je w lekko natłuszczoną formę na muffiny, tak aby utworzyły takie jakby miseczki dla nadzienia. Przełożyć przygotowaną masę na miseczki z ciasta francuskiego i piec w 200 stopniach przez 20-25min.
Najsmaczniejsze są na ciepło, choc w takie upały wolałam je mimo wszystko na zimno:)


Lody porzeczkowe

Idealne na upalne dni jest zrobienie własnych lodów. Szczególnie, że można je wyczarować naprawde szybko. Potrzebne nam będzie:
90g jak najtłustszej śmietany kremówki
100g mleka
25g cukru
70g rozgniecionych na papkę czerwonych porzeczek (lub innych owoców wedle uznania)
Wszystkie te składniki mieszamy razem i umieszczamy w torebce foliowej, którą szczelnie zamykamy. W większej foliowej torebce umieszczamy 600g lodu i 200g soli oraz mniejszą torebkę z naszymi składnikami. Dużą torbę zamykamy i miętosimy aby mniejsza torba miała jak najwięcej kontaktu z lodem (UWAGA! robimy to w rękawicach kuchennych albo przez ręcznik żeby nie odmrozić sobie dłoni). Po kilku minutach wyjmij małą torebkę z dużej, dokładnie wytrzyj przed otwarciem (nie chcesz mieć słonych lodów:) ) i sprawdź konsystencję. Jak są jeszcze zbyt ciekłe, to dołóż lodu do dużej torby i jeszcze trochę pomiętoś.
Zamiast triku z posolonym lodem można też oczywiście użyć zamrażalnika, ale z doświadczenia wiem, że już po godzince zapominam o włożonych do niej lodach, a one potem nie mają one już takiej pysznej kremowej konsystencji, tylko są zlodowaciałe na beton. 

czwartek, 16 lipca 2015

Dieta redukcyjna by Maluszek

Odkąd Maluszek je z nami to co my, stało się coś dziwnego... Mimo nakładania sobie większej porcji z myślą o dzieleniu się z Maluszkiem Mąż i tak niemal za każdym razem pozbywa się połowy swojej porcji... A im więcej nałoży, tym bardziej połowy nie ma. Przebojem są oczywiście ryby, ale dziś rano dołączyły kanapki z dżemem. Malutek zjadł dwie i pół kromki razowca z dżemem truskawkowym i wiśniowym. Po prostu szczęka mi opadła:)

środa, 15 lipca 2015

605 rocznica Bitwy Pod Grunwaldem

A tak w ogóle to dzisiaj jest 605 rocznica Bitwy pod Grunwaldem, a przez moje kiepskie samopoczucie nie udało nam się jej należycie obświętować. Może chociaż jakąś dobrą kolację zrobię. Jakieś grzaneczki z masłem czosnkowym i serem, z ziołami, pikantną pastą paprykową... Mmmm, właśnie mi ślinka pociekła:)

Zapalenie piersi

Usłyszałam od lekarza, że to strasznie dziwne, że przypałętało mi się zapalenie piersi podczas gdy mój Malutek ma już rok. Zwykle ta przypadłość dotyczy pań w okresie połogu. No cóż, widać po prostu jestem dziwna. I tym sposobem w samym środku dzikich upałów jestem na antybiotyku, spędziłam dwa dni z wysoką gorączką (zdziwienie na twarzy mojego Męża kiedy pewnego wieczoru kiedy on chodził po domu w samych bokserkach i marudził jak jest gorąco, a ja nie dość że się ubrałam w dres to jeszcze wyciągnęłam sobie kołdrę i się w nią zawinęłam, było bezcenne), z bolącym całym ciałem (włącznie z włosami i paznokciami) i gorącą, zaczerwienioną i obolałą piersią. No cóż, ma się to szczęście.

Dzika radość życia

Nasz Malutek podczas chodzenia, szczególnie jak jesteśmy gdzieś na dworze, uwielbia gadać. A robi to z takim entuzjazmem, że nawet nikomu nie przeszkadza, że kompletnie Go nie można zrozumieć. A on po prostu idzie i całym sobą opowiada jaki ten świat jest ciekawy. Trochę pobełkocze, trochę powymachuje rękami potem na chwilę się zatrzyma, przykucnie, przerzuci trzy kamyczki z chodnika na trawnik, po czym pobiegnie dalej wesoło pokrzykujac różne samogłoski. Jest to niezwykle radosne zjawisko i potrafi poprawić humor na całą resztę dnia!

Czeski handel po polsku

Pisałam niedawno o czeskim handlu i o tym jak to Czesi nie potrafią (a może nie chcą) handlować. Ostatnio na bardzo podobną sytuację natknęłam się podczas naszego pobytu w Polsce. Pewnego pięknego słonecznego dnia poszłam do sklepu po pierogi na obiad. W sklepie było zupełnie pusto w związku z czym głośno i wyraźnie powiedziałam "dzień dobry", żeby było wiadomo, że ktoś wszedł. Z zaplecza wyhynęła kobieta, z twarzy i postury jakby żywcem wyjęta z tej samej hodowli co Panie z informacji PKP i PKS, która co prawda spytała grzecznie czego chcę, ale na twarzy miała wyraźnie wypisane, że jest dopiero po dwóch kawach (nie było jeszcze dziewiątej rano) i że jej przeszkodziłam w czymś okropnie ważnym. Gdyby nie to, że strasznie mi się tych pierogów chciało, a wiem, że tam mają dobre, to bym się odwróciła na pięcie i wyszła. Tak więc w kwestiach handlowych wcale nie jesteśmy od Czechów "gorsi" :)

niedziela, 5 lipca 2015

Urodzinowo w zoo

Z pewnym opóźnieniem ten post, bo jakoś przy tych upałach nie bardzo chce się siedzieć przy grzejącym dodatkowo komputerze...
Pierwsze urodzinki naszego Malutka spędziliśmy w zoo w Zlinie. Sporo dobrego słyszałam o tym zoo i postanowiliśmy pojechać i sprawdzić osobiście, a że nadarzyła się po temu okazja w postaci urodzin Maluszka, to tym lepiej:) Muszę przyznać, że ani odrobinę się nie rozczarowaliśmy. Zoo jest naprawdę spore (spędziliśmy tam cały dzień mniej więcej od 11 do 18 spokojnie obchodząc cały teren), pięknie utrzymane, oprócz zagród ze zwierzętami są tam spore połacie parku, a nawet pałac. Zwierzęta nie są w klatkach tylko wszystkie mają przygotowane odpowiednie wybiegi. Całość jest podzielona tematycznie na kontynenty co dodatkowo wprowadza pewien ład. Do wielu wolier da się wejść do środka (nawet do tej z sępami!). Podobnie jest z wybiegiem dla kangurów, gdzie można się przejść pomiędzy tymi przesympatycznymi zwierzakami. Oprócz tego dla dzieci jest zrobiona zagroda ze zwierzętami domowymi (kozy, owce), do której można wejść i te zwierzaki pogłaskać (nasz Malutek uparcie chodził za jedną małą kózką), z resztą zagroda jest tak "nieszczelna", że co pomniejsze sztuki można też spotkać poza zagrodą. Oprócz tego wszędzie jest bezproblemowy dostęp z wózkiem (lub na wózku - zależy co komu potrzebne). Ciekawym elementem jest też pawilon z płaszczkami, które można karmić z ręki czy też pogłaskać. Myślę, że jak Malutek troche podrośnie to jeszcze tam wrócimy:)

czwartek, 2 lipca 2015

Brawo!

Malutek nauczył się dzisiaj bić brawo. A wyszło to z prostej zabawy. Siedzieliśmy we trójkę w parku i każdy po kolei coś pokazywał (z rzeczy znanych maluszkowi). I tak najpierw Tata pokazał jaki jest duży, potem Mama, a na koniec Maluszek. Najpierw Tata pokazał pa-pa, potem Mama, a na koniec Maluszek itd. A potem Tata sprbował wprowadzić nową rzecz i zaklaskał, potem Mama, a po chwili.... Maluszkowi też się udało.
Brawo Malutku!

środa, 1 lipca 2015

Gołąbki z kiszonej kapusty i kiszona kalarepa

Jakieś dwa tygodnie temu udało nam się kupić niedużą młodą kapustę, którą mój Mąż postanowił zakisić, ale żeby nie było tak normalnie to zamiast ją szatkować, spakowaliśmy ją do beczułki całą. Jako, że jeszcze zostało trochę miejsca dorzuciliśmy tam jeszcze kalarepę (w końcu to też kapustne warzywo, powinno się dobrze ukisić), no i czekaliśmy. Po tygodniu ukiszonych było tylko kilka liści z wirerzchu, a i to nie jakoś bardzo. Ale po dwóch tygodniach okazało się że cała kapusta się ładnie zakisiła i bardzo łatwo obierało się z niej całe liście bez targania. Po prostu idealne na gołąbki. Do farszu oprócz ryżu i mięsa dorzuciliśmy kilka grzybków i gołąbki wylądowały w brytfance w piekarniku na godzinkę posypane pokrojonym w kostkę wędzonym boczkiem. Pyszności. Kwaśność kapusty dodała im konkretnego smaku. A co do kalarepy, to się rozczarowałam. Ukisiła się bardzo ładnie, ale straciła zupełnie ten swój wyjątkowy smaczek. Równie dobrze mogłabym jeść ukiszony głąb kapusty czy coś podobnego.
Ale dzięki tym eksperymentom odkryliśmy, że nasz Maluszek bardzo zasmakował w kiszonej kapuście. Nawet mu brewka nie tykła jak spróbował, mimo że wyszła napradę dość mocno kwaśna. A potem przyszedł i wołał o jeszcze... Mam nadzieję, że Mu to nie przejdzie:)